23.12.2012
Obudziłem się koło 8, chyba ktoś mnie przyniósł. Od razu przeczułem, że ten dzień będzie jednym z najgorszych, wręcz straszny. Uhhh. A do tego strasznie boli mnie głowa i jestem głodny. Mam chęć wyrwania flaków temu, który mnie tak wtedy załatwił. Gdy leżałem sobie w łóżku jeszcze dobre pół godziny postanowiłem wstać, i tak też się stało. Pomyślałem, że dziś odpuszczę sobie znowu poranną toaletę. Nałożyłem na siebie moja kochaną bluzę, czarne jeansy i wolnym krokiem przeniosłem się do kuchni. Gdy już tam dotarłem zauważyłem wujaszka i jego świtę. Zacząłem się zastanawiać... Dlaczego tu nie ma windy? Te schody mogą zabić. 36 schodów i ja kiedyś na kacu, to by było samobójstwo, haa. Moje zastanowienia zauważył Jack, który szybko wyciągnął mnie z moich cudownych przemyśleń, lecz ja jak jakiś obcokrajowiec zacząłem oglądać każdego z nich i przekręcać oczami. Jakoś kilka minut po usłyszeniu "Trzeba go jednak zabrać do szpitala", "Mówiłam wam to trzy lata temu" chyba się otrząsnąłem i stanąłem jak wryty w Slendiego z podniesioną ręka i wycelowanym palcem wskazującym w górę.-Wujku, mam do ciebie pytanie za kostkę mydła!
-Haaa? - był strasznie zmęczony z niewiadomych przyczyn i miał wory pod oczami (?). Wypraszam siebie, to ja tu dostałem w głowę i z bólem do was przychodzę z łóżka aż tu.
-Co się działo po tym jak już dostałem tym...ciężkim, twardym, ee... - stop, czym ja dostałem?!
-Kamieniem? Aa. Ano tak, wybacz. Miałem ci wszystko dokładnie opowiedzieć, ale skleroza nie boli, nie? - nagle skierował głowę w prawo, w stronę swoich przydupasów, a jego mina (?) mówiła 'pomocy'. Odpuszczam, chyba coś zjem. Nagle gdy już byłem przy lodówce, by sięgnąć po te jakże drogie produkty dla nas, Slendi zasłonił mi lodówkę jedną ze swoich długich, obrzydliwych macek i powiedział, że zrobił mi już śniadanie, i żebym poszedł do stołu, z resztą co mi tam. Usiadłem na przeciwko Jack'a, pomiędzy Sally, a Benem. Bylem trochę zdziwiony, on? Śniadanie dla nas? Dobrowolnie? Chyba coś od nas chce albo też dostał czymś w głowę. Chociaż po przemyśleniu stwierdzam, że tylko ja dostałem jak głupi kamieniem, bo nie mam tysiąca pomocnych macek, żeby się bronić. Jednak coś od nas chce. Skąd to wiem? Bo go znam. Po chwili na stole leżała jajecznica z bekonem. No to żeś się postarał, przyznaje. Chyba zjadłem ponad 10 talerzy, taka okazja nie często się trafia... Trzeba korzystać. Po zjedzeniu ruszyłem ku kanapie i walnąłem się na nią. Niestety, los ukarał mnie sklerozą i lenistwem więc byłem zmuszony zawołać wujka, zacząłem otwierać usta aby wydobyć z siebie kilka krótkich słów. Cóż, za nim cokolwiek powiedziałem on już przy mnie był, jedyne co się ze mnie wydobyło to długie "Heeeee?", potem ze zdziwieniem zapytał czy coś mi podać.
-Pilota. - Tak, przyznaje, mógłbym poprosić i podziękować, ale nie lubię. Po chwili, tuż obok mnie leżał pilot. Dziwi mnie, iż jest dla mnie taki miły, że ogólnie jest miły. On ma na pewno złowieszczy plan. Minutę potem odciągnął mnie od moich zastanowień "A może chciał byś coś zrobić dla wujaszka, Jeffciu?". Jeff...-ciu? Jeffciu... Jeffciu?!
-Przestań być taki miły i gadaj czego chcesz. - Rzekłem naburmuszony.
-Nareszcie, trudno być waszym wujkiem. Pamiętasz tą dziewczynę z wczoraj?
-Na szczęście kamień nie zaszkodził mojej głowie.
-Niestety. - Powiedział szeptem, który i tak słyszałem - masz ją dziś znaleźć, razem z Jane masz wartę, i masz się nie wymigiwać, wystarczająco długo byłem miły. - Wo, ale szybko zmienił ton, więc ta mała, biała jest ważna.
-Ee. Ale dlaczego z Jane? Ona się czai, żeby mnie zabić z zimnym sercem, którego nie ma, weeeeeeeeeeeeeeeeź. Wolę już Sally. - Po tych słowach wzruszył ramionami i wstał. Widocznie mało go obchodziło moje życie. Powiedział, że Sally jest za mała na tego typu akcje. Dobra. Skoro tego chce to biorę nóż, jeszcze mnie tam zadźga. Warta jest od teraz do momentu znalezienia jej... To raczej nie będzie miłe przeżycie. Cały czas siedzi mi w głowie jedno pytanie... Dlaczego ona jest taka ważna? Ah, ta jakże cudowna skleroza, przez którą zapominam się wypytać o ten szczegół. Czas wyjść i szukać, czekać, chronić swoje gardło przed nożem Jane. Zwlekłem się tak ociężale z kanapy jakbym miał na plecach cegły. W przed pokoju stała już Jane, na którą nawet nie miałem ochoty patrzeć. Ubrałem trampki i skórzaną kurtkę. Ten ciężki wzrok Jane mnie przeszywał od środka, to spojrzenie, aż dostałem drgawek.
-To co, gotowi? - zza drzwi wyskoczył zadowolony wujaszek z Sally, która była ubrana w różową piżamkę i cieszyła się z mojego nieszczęścia. Chciałem skomentować jej strój, ale przerwano mi słowem "wychodzimy", a miałem właśnie ją spalić. Opadły mi ręce, z moją naburmuszoną miną poszedłem za Jane. Widziałem, że już dziesięć kroków od domu przyszykowała w rękach nóż, przecież jej go zabrałem, nie zwlekając wyjąłem szybko swój z kieszeni i trzymałem twardo w prawej ręce. Wlekliśmy się dookoła lasu ponad 3 godziny. Trochę zmęczeni postanowiliśmy odpocząć. Oparliśmy się o duży kamień niedaleko wodospadu. Dziwne, bo... nie próbujemy się pozabijać nawzajem. Gdy się tak nad tym zastanawiałem spojrzałem na jej maskę, tę którą jej dałem. Nie rozstaje się z nią, ta sama peruka, lecz już nie nosi często sukienek. Tyle się zmieniło od czasu bycia trzynastolatkiem. I Liu... którego zresztą nie potrzebuję. Jak i nikogo innego, zabiłem swoją przeszłość i wszystkich, wybrałem takie życie i tak mi się podoba. Nieważne, że może gdyby to się nie stało to by było lepiej, bo... nie byłoby, prawda? Zaczęło mnie to nękać i jakoś sam z siebie zacząłem...
-Hej, Jane... - nie wiem co mnie skłoniło do kontynuowania - co by się stało gdyby 'to' się nie wydarzyło?
-Ale co? - zdziwiła się.
-No wiesz, Randy, ten wypadek, ogień, śmierć moich i twoich rodziców... Ekhem. Przeze mnie.
-Aa, to. Pewnie bylibyśmy dobrymi sąsiadami, nasi rodzice by się zaprzyjaźnili, taki... idealny scenariusz życia.
-A my?
-Pewnie byłabym na ciebie wkurzona, bo byś mi jakiś żart wywinął, wiesz... związanie sznurówek, ucięcie włosów, ty i ten twój charakter, kaszalocie. - po chwili ciszy dodała - a co, żałujesz czegoś? - było to ironiczne pytanie, na które odpowiedziałem, że żałuję tylko zamieszkania z nimi, bo nie dają mi spokoju. Zaczęliśmy się chwilę śmiać, po czym powiedziała, że trzeba się zbierać, ale ja byłem taki śpiący... Po tym jak wstała zaczęła gadać coś o wujku, o jego stopach, a ja... przysypiałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz