piątek, 23 stycznia 2015

Pamiętnik Jeffa the Killera #4

26.12.2012

Obudziłem się, a raczej zostałem obudzony. Przetarłem leniwie oczy, a przed nimi ukazała się dłoń, czyja? Kapcia.

-Czego chcesz?  - Wysyczałem, a głos mi się podłamał. Było zimno, cholernie zimno. Śnieg ciągle padał.

-Ee, nie to, żeby coś, ale ja tu do ciebie z pomocną dłonią, a ty... - Przerwałem mu.

-Mówisz o tym czymś ze szponami? -Zadrwiłem, widząc jego poważną twarz (?) wstałem sam, prawie bym się wywrócił, gdyby nie jedna z jego macek. - A zabierz to!  - Odskoczyłem, jakby mnie poraził prąd. To nie tak, że ma w sobie jakieś linie wysokiego napięcia, ale to ochydne, nie wiadomo gdzie wtykał te rury długie. A fu. On tylko zrobił tak zwanego facepalma i zaczął iść przed siebie. Otrzepałem się szybko ze śniegu i podreptałem za nim. - To ten, gdzie idziemy, wujciu? - Spojrzał (?) na mnie dziwnie, prawie nigdy do niego nie mówiłem "wujku", jak to Sally robi codziennie. Chociaż jeśli już to po to by go wkurzyć.

-Do domu. - Obejrzał się, a jego wzrok spoczął chwilę na miejscu, gdzie działa się wczorajsza akcja... Stop. Czy ona żyje?! Wtrącił mi się w moje myśli - Dziwne, że się nie orientujesz w terenie. - Oznajmił, a ja parstknąłem tylko pod nosem cicho, że przyjebałem w drzewo głową.

Dalej szliśmy w zupełnej ciszy jakieś dobre pół godziny. Pierwsze, co zrobiłem po dotarciu na miejsce - wbiłem przez drzwi, rzucając mokrą bluzę w kąt i słysząc "ja tego nie będę sprzątać", słowa Slendera oczywiście. Rozglądałem się chwilę w wejściu do salonu, gdzie byli Jack ze swoim głupim uśmiechem wpatrzony w telewizor, Ben, który coś stukał w laptopie i Jane, która mierzyła mnie wzrokiem, o co jej chodzi, niech spada. Ruszyłem w stronę schodów, z każdym kolejnym w mojej głowie robiła się papka. Wszedłem do swojego pokoju szukając suchych ubrań, przebrałem się w trymiga. Chciałem już się walnąć na łóżko, ale zobaczyłem, że kołdra powoli unosi się i opada, nie wyglądało to jakby ktoś tam spał. Z początku pomyślałem, że to Smile sobie ucina drzemkę w moim łóżku, już chciałem się drzeć, żeby uciekał, przed tem podnosząc lekko materiał. Cóż, wystraszyłem się gdy zobaczyłem długie, białe włosy rozrzucone na moim łóżku. CO ONA ROBIŁA W MOIM ŁÓŻKU?! Chciałem iść na dół, nakrzyczeć na wszystkich i ich po kolei udusić.

-Nie mam siły - szepnąłem, żeby jej nie zbudzić. Nie myśląc długo, usiadłem przy łóżku, opierając głowę na nim delikatnie. 'Myślałem, jak ma na imię, co tu robi, czym jest...' - zasnąłem.

sobota, 22 listopada 2014

Pamiętnik Jeffa The Killera #3

25.12.2012

Obudziłem się w tym samym, nie wygodnym miejscu, co wczoraj mi się przysnęło. Ah, a do tego Jane mnie olała, zostawiła tu, tak po prostu. Cóż, ruszę dupę, wstanę. Strasznie się czuję, jakby coś mnie przejechało, a potem coś ciężkiego zmiażdżyło, mój biedny, obolały kręgosłup. Przyrzekam, że ją zabiję z zimną krwią, tak jak ona mnie tu beztrosko zostawiła. Ghh. Jest strasznie zimno, a do tego nic nie widać, bo... ciemność, do której jednak można się przyzwyczaić. Na niebie jedynie pojedyncze, migoczące gwiazdy. Jest coś koło 2, może 3. Gdyby tylko Slenduś zafundował mi już telefon to bym do niego zadzwonił, chociaż... pewnie mało go obchodzi, co by się ze mną stało. Więc tak zwana warta, tak? Moja, nieszczęsna kolej. Ruszam ku drzewom, zagłębiając się w ciemny las. Najbardziej jestem zadziwiony tym, że mamy grudzień, prawie już styczeń, a śniegu brak. Jest zimniej niż w piwnicy u L.Jacka. Lepiej dla mnie, nie lubię śniegu. Tego nastroju w domu, zapachu pierniczków, świąt. Przerażające. Tylko prezenty są do zniesienia. Wujek pewnie kupi najtańsze jakie tylko uda mu się znaleźć, on nawet rózgę kupi w cenie. Pamiętam, jak kiedyś lepiłem straszne rzeczy ze śniegu. Cholera. Zaczyna padać, no to żem wykrakał, tylko tego mi brakowało. Gdy tak patrzę, jak ten biały, drobny puch spada, zaczynałem bardziej marznąć. W tej chwili ukazały mi się przed nosem kosmyki bielszych niż śnieg włosów. Mimo że uderzyła mnie nimi po pysku, jestem oczarowany, jak bardzo może być biała biel (czy to ma sens?). Z oddali usłyszałem policję, tu, w lesie? Krzyczeli, żeby "Projekt K-001" się nie ruszał, a sami oni stali na mniej więcej 8 metrów od nas. Stała ona do mnie tyłem, świeciła na nią jedynie jakaś lampa, która chyba miała ją oślepić. Dziewczyna zasłaniała mi ich, nie mogę opisać jak wyglądają, ponieważ to światło mi to uniemożliwiało, a gdy się wychyliłem... zobaczyli dopiero, że jestem tam ja. Biało włosa stała na pieńku, dlatego mnie nie zauważyli. Ich reakcja była dla mnie nie zrozumiała, najpierw krzyczeli coś, żebym uciekał, a potem, że "O, nie, to ten morderca!", aha. Szybki zapłon, gratuluję. Wtedy usłyszałem jak dziewczyna zaczynała coś do mnie mówić.
-Odsuń się. - Stanowczym i słodkim głosem, Jeeesu, takim uroczym wręcz. Z góry jedynie białe płatki śniegu i to światło.
Stałem w bezruchu aż dziewczyna odwróciła się do mnie twarzą. Ona była... Blada, oczy miała duże, koloru szarego, delikatne blado-czerwone usta, była szczupła, niska, wyglądała jak lalka, nie jak barbie... A jak typowo urocza lalka dollfie, ale bardziej człowiecza, realistyczna, wyglądała bajecznie, tylko miała ranę na czole, nie wiem dlaczego, ale to jej dodawało uroku, ta krew. Usłyszałem jakiś strzał, a krwi pojawiło się więcej. Na mojej twarzy pojawiła się również czerwień, a jej ramie było przedziurawione.
-Potwory! - zacząłem krzyczeć w ich stronę, a w tym czasie dziewczyna schyliła się lekko, trzymając jedną ręką miejsce postrzału.
-Miałeś odejść! - krzyknęła, a w oddali było słychać jak ci debile mówią, żeby szykować ciężką broń. Wtedy jej oczy zaświeciły się, były całkowicie białe, oślepiające. Cały las został oświetlony. Jedyne co jeszcze zauważyłem to strumienie łez w jej oczach, jej wzrok na mnie i słowa "Znowu muszę to zrobić,...zabić", podniosła głowę. Magiczne siły, którymi zapewne sterowała odepchnęły mnie daleko gdzieś w krzaki, uderzyłem głową o drzewo, byłem jeszcze w stanie zobaczyć co się dzieje. W rowie, w którym się znajdowałem było widać całą akcje, dzięki jej oczom widziałem wszystko. Ci policjanci szykowali bazook'ę, czy coś tego typu. Zaczęli w nią celować, odpalili broń, a pocisk kierował się wprost na nią, gdy już chciałem krzyczeć, zobaczyłem, że zatrzymał się przed nią jakieś kilka centymetrów i wolno zaczynał obracać w przeciwną stronę. Pocisk przybrał szybszą prędkość niż przedtem i trafił ich. Wybuch był obiecujący, lecz w tej chwili nie za bardzo zwróciłem na to uwagę. Z dala widziałem, jak zbliżają się, wojsko, cała armia. Biała tak jakby odbiła się od ziemi i leciała w kierunku uzbrojonych ludzi, oni zaczęli w nią strzelać, lecz ona... broniła się, pociski odbijały się od niej, jakaś niewidzialna tarcza? Pojawiło się dużo krwi, a oni... byli rozcinani na pół, ich głowy zostawały odrywane, a kończyny wykrzywiane, gdy ona po prostu przechodziła koło nich...

piątek, 7 listopada 2014

Pamiętnik Jeffa The Killera. #2

23.12.2012

Obudziłem się koło 8, chyba ktoś mnie przyniósł. Od razu przeczułem, że ten dzień będzie jednym z najgorszych, wręcz straszny. Uhhh. A do tego strasznie boli mnie głowa i jestem głodny. Mam chęć wyrwania flaków temu, który mnie tak wtedy załatwił. Gdy leżałem sobie w łóżku jeszcze dobre pół godziny postanowiłem wstać, i tak też się stało. Pomyślałem, że dziś odpuszczę sobie znowu poranną toaletę. Nałożyłem na siebie moja kochaną bluzę, czarne jeansy i wolnym krokiem przeniosłem się do kuchni. Gdy już tam dotarłem zauważyłem wujaszka i jego świtę. Zacząłem się zastanawiać... Dlaczego tu nie ma windy? Te schody mogą zabić. 36 schodów i ja kiedyś na kacu, to by było samobójstwo, haa. Moje zastanowienia zauważył Jack, który szybko wyciągnął mnie z moich cudownych przemyśleń, lecz ja jak jakiś obcokrajowiec zacząłem oglądać każdego z nich i przekręcać oczami. Jakoś kilka minut po usłyszeniu "Trzeba go jednak zabrać do szpitala", "Mówiłam wam to trzy lata temu" chyba się otrząsnąłem i stanąłem jak wryty w Slendiego z podniesioną ręka i wycelowanym palcem wskazującym w górę.
-Wujku, mam do ciebie pytanie za kostkę mydła!
-Haaa? - był strasznie zmęczony z niewiadomych przyczyn i miał wory pod oczami (?). Wypraszam siebie, to ja tu dostałem w głowę i z bólem do was przychodzę z łóżka aż tu.
-Co się działo po tym jak już dostałem tym...ciężkim, twardym, ee... - stop, czym ja dostałem?!
-Kamieniem? Aa. Ano tak, wybacz. Miałem ci wszystko dokładnie opowiedzieć, ale skleroza nie boli, nie? - nagle skierował głowę w prawo, w stronę swoich przydupasów,  a jego mina (?) mówiła 'pomocy'. Odpuszczam, chyba coś zjem. Nagle gdy już byłem przy lodówce, by sięgnąć po te jakże drogie produkty dla nas, Slendi zasłonił mi lodówkę jedną ze swoich długich, obrzydliwych macek i powiedział, że zrobił mi już śniadanie, i żebym poszedł do stołu, z resztą co mi tam. Usiadłem na przeciwko Jack'a, pomiędzy Sally, a Benem. Bylem trochę zdziwiony, on? Śniadanie dla nas? Dobrowolnie? Chyba coś od nas chce albo też dostał czymś w głowę. Chociaż po przemyśleniu stwierdzam, że tylko ja dostałem jak głupi kamieniem, bo nie mam tysiąca pomocnych macek, żeby się bronić. Jednak coś od nas chce. Skąd to wiem?  Bo go znam. Po chwili na stole leżała jajecznica z bekonem. No to żeś się postarał, przyznaje. Chyba zjadłem ponad 10 talerzy, taka okazja nie często się trafia... Trzeba korzystać. Po zjedzeniu ruszyłem ku kanapie i walnąłem się na nią. Niestety, los ukarał mnie sklerozą i lenistwem więc byłem zmuszony zawołać wujka, zacząłem otwierać usta aby wydobyć z siebie kilka krótkich słów. Cóż, za nim cokolwiek powiedziałem on już przy mnie był, jedyne co się ze mnie wydobyło to długie "Heeeee?", potem ze zdziwieniem zapytał czy coś mi podać.
-Pilota. - Tak, przyznaje, mógłbym poprosić i podziękować, ale nie lubię. Po chwili, tuż obok mnie leżał pilot. Dziwi mnie, iż jest dla mnie taki miły, że ogólnie jest miły. On ma na pewno złowieszczy plan. Minutę potem odciągnął mnie od moich zastanowień "A może chciał byś coś zrobić dla wujaszka, Jeffciu?". Jeff...-ciu? Jeffciu... Jeffciu?!
-Przestań być taki miły i gadaj czego chcesz. - Rzekłem naburmuszony.
-Nareszcie, trudno być waszym wujkiem. Pamiętasz tą dziewczynę z wczoraj?
-Na szczęście kamień nie zaszkodził mojej głowie.
-Niestety. - Powiedział szeptem, który i tak słyszałem - masz ją dziś znaleźć, razem z Jane masz wartę, i masz się nie wymigiwać, wystarczająco długo byłem miły. - Wo, ale szybko zmienił ton, więc ta mała, biała jest ważna.
-Ee. Ale dlaczego z Jane? Ona się czai, żeby mnie zabić z zimnym sercem, którego nie ma, weeeeeeeeeeeeeeeeź. Wolę już Sally. - Po tych słowach wzruszył ramionami i wstał. Widocznie mało go obchodziło moje życie. Powiedział, że Sally jest za mała na tego typu akcje. Dobra. Skoro tego chce to biorę nóż, jeszcze mnie tam zadźga. Warta jest od teraz do momentu znalezienia jej... To raczej nie będzie miłe przeżycie. Cały czas siedzi mi w głowie jedno pytanie... Dlaczego ona jest taka ważna? Ah, ta jakże cudowna skleroza, przez którą zapominam się wypytać o ten szczegół. Czas wyjść i szukać, czekać, chronić swoje gardło przed nożem Jane. Zwlekłem się tak ociężale z kanapy jakbym miał na plecach cegły. W przed pokoju stała już Jane, na którą nawet nie miałem ochoty patrzeć. Ubrałem trampki i skórzaną kurtkę. Ten ciężki wzrok Jane mnie przeszywał od środka, to spojrzenie, aż dostałem drgawek.
-To co, gotowi? - zza drzwi wyskoczył zadowolony wujaszek z Sally, która była ubrana w różową piżamkę i cieszyła się z mojego nieszczęścia. Chciałem skomentować jej strój, ale przerwano mi słowem "wychodzimy", a miałem właśnie ją spalić. Opadły mi ręce, z moją naburmuszoną miną poszedłem za Jane. Widziałem, że już dziesięć kroków od domu przyszykowała w rękach nóż, przecież jej go zabrałem, nie zwlekając wyjąłem szybko swój z kieszeni i trzymałem twardo w prawej ręce. Wlekliśmy się dookoła lasu ponad 3 godziny. Trochę zmęczeni postanowiliśmy odpocząć. Oparliśmy się o duży kamień niedaleko wodospadu. Dziwne, bo... nie próbujemy się pozabijać nawzajem. Gdy się tak nad tym zastanawiałem spojrzałem na jej maskę, tę którą jej dałem. Nie rozstaje się z nią, ta sama peruka, lecz już nie nosi często sukienek. Tyle się zmieniło od czasu bycia trzynastolatkiem. I Liu... którego zresztą nie potrzebuję. Jak i nikogo innego, zabiłem swoją przeszłość i wszystkich, wybrałem takie życie i tak mi się podoba. Nieważne, że może gdyby to się nie stało to by było lepiej, bo... nie byłoby, prawda? Zaczęło mnie to nękać i jakoś sam z siebie zacząłem...
-Hej, Jane... - nie wiem co mnie skłoniło do kontynuowania - co by się stało gdyby 'to' się nie wydarzyło?
-Ale co? - zdziwiła się.
-No wiesz, Randy, ten wypadek, ogień, śmierć moich i twoich rodziców... Ekhem. Przeze mnie.
-Aa, to. Pewnie bylibyśmy dobrymi sąsiadami, nasi rodzice by się zaprzyjaźnili, taki... idealny scenariusz życia.
-A my?
-Pewnie byłabym na ciebie wkurzona, bo byś mi jakiś żart wywinął, wiesz... związanie sznurówek, ucięcie włosów, ty i ten twój charakter, kaszalocie. - po chwili ciszy dodała - a co, żałujesz czegoś? - było to ironiczne pytanie, na które odpowiedziałem, że żałuję tylko zamieszkania z nimi, bo nie dają mi spokoju. Zaczęliśmy się chwilę śmiać, po czym powiedziała, że trzeba się zbierać, ale ja byłem taki śpiący... Po tym jak wstała zaczęła gadać coś o wujku, o jego stopach, a ja... przysypiałem.

Pamiętnik Jeffa The Killera. #1

22.12.2012

Cześć, jeśli myślicie, że zacznę ten wpis od "Mój drogi pamiętniczku..." to się mylicie, to dziennik, tak.
Mój dziennik zacząłem pisać wtedy gdy pod łóżkiem Jane znalazłem zeszyt, było w nim bardzo dużo nie prawdziwych wyzwisk o mnie. Od czasu zabicia jej rodziców mnie nienawidzi, lecz ja traktuję ją jak młodszą, głupią siostrzyczkę, która rzucała mi się z nożem do gardła, to nie było dziwne. Dziwne było, iż od rana nasz wujaszek jarał się z jakiegoś powodu.  W jednej chwili robiło się to wręcz nienormalne.  Sprzątał (dobrowolnie). Miał nawet dobry humor, wiec ja, Jane, Toby, Sally, Ben, Jack, Jack, Hoody oraz Masky (czy zapomniałem o kimś z tej jakże cudownej rodzinki?) nie poszliśmy do szkoły. Co było dla nas jak zbawienie. Aktualnie siedzę sobie na kanapie i oglądam "Obecność", Film ogólnie nie wciąga, ale za to złość Jane jest bezcenna. Chyba od zawsze bała się oglądać horrory, kiedyś musiałem ją przywiązać do krzesła, żeby obejrzała ze mną, na marne, bo zamykała oczy i w pierwszych minutach filmu zasnęła. Do późnego popołudnia było spokojnie i luźno. Dopóki wujo nie oznajmił nam, że będziemy mieć nowego domownika. (Proszę, niech to będzie ktoś normalny, khahah) A ja, jak jakiś chłopczyk na posyłki mam się tą osobą opiekować. Halo, Slendi, ty tu jesteś niania. Ale dobra, czego to ja już nie robiłem... Nie może być nic gorszego niż opieka nad Sally. Więc... Dam radę. Nasz kochany kapeć bez twarzy zabrał mnie, E. Jacka i krasnala (Bena) do lasu, gdzie ma być ta ważna osoba. Widocznie tylko ja i Jack nie wiedzieliśmy kto to. Chociaż Jack... Kto go tam wie. Zostaliśmy wyprowadzeni na łąkę, która wygląda jak pole, tak też myślałem na początku. Jest jakaś góra, a na samej górze drzewo. Byliśmy schowani za krzakami, które mnie uwierały w... Mniejsza. Wujo był zaniepokojony. Dalej nie wiem po kiego grzyba tu jesteśmy. Wtedy powiedział "Siedzi tam.". Co? Że kto? Gdy przyjrzałem się bliżej zobaczyłem długie, białe włosy, bladą twarz, małą osobę przy drzewie. Dziwne, nie widziałem jej, dopiero teraz się pokazała. (mówili mi, żem ślepy, ale... Aż tak?) Zapytałem się kto to jest, ale odpowiedź usłyszałem po kilku dobrych i długich minutach. "Devil, dziecko szatana, Lucufera. Anioł zbawienia, ona istnieje", że co poproszę?! Cała reszta była nią tak zafascynowana, ale ja nie wiedziałem z jakiej pety. Nagle mała, szczupła osóbka, ta dziewczyna, wstała i zaczęła iść w stronę ścieżki. Łąka jest całkiem duża, gdy oddaliła się od drzewa obróciła się, spojrzała na księżyc, potem w stronę drzewa wyciągnęła rękę, rozłożyła ją jakby chciała złapać wszystkie gałęzie. Drzewa były łyse, śniegu nie było. Zobaczyłem jak ' ona ' zaciska dłoń, a na drzewie pojawiał się ogień. "Co to do cholery jest?!" pamiętam jak wykrzyknąłem te słowa, a dziewczyna spojrzała się w naszą stronę. Potem jakbym dostał czymś ciężkim w głowę. Ciekawe który to mnie tak urządził, po prostu zabije.